— Co się wam tak podobało? — spytałem.
— Spodnie... — wyszeptał przedstawiciel milicji sowieckiej — spodnie!
Istotnie, otrzymałem od swoich przyjaciół zupełnie nowe spodnie z czarnego, grubego sukna, bardzo dobre do konnej jazdy. W tej właśnie części mojej garderoby utkwił oczy milicjant.
— A czyż wy nie macie zapasowych spodni? — spytałem go, planując moralny atak na zachwyconego dozorcę.
— Nie! — odparł ze smutkiem w głosie. — Sowiety nie dają. Sami, powiadają, bez spodni chodzimy. A moje tymczasem zupełnie się zniszczyły. Spójrzcie no sami!
Mówiąc to, odchylił połę swego kożucha i ukazał mi spodnie, które przypominały raczej sieć na grube ryby. Dziwiłem się, jakim sposobem biedaczysko mógł się w nich utrzymać.
— Sprzedajcie... — z prośbą w głosie odezwał się po chwili milicjant.
— Nie mogę, sam potrzebuję! — odparłem stanowczo.
Namyśliwszy się trochę, zbliżył się do mnie i szepnął:
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.