W odległości dziesięciu kilometrów od rzeki spostrzegliśmy wysoki słup dymu, unoszącego się nad lasem. Dwóch oficerów pojechało natychmiast na wywiad, my zaś przygotowaliśmy się do możliwej potyczki.
Oficerowie nie powracali długo.
Zaniepokojeni, całą grupą ruszyliśmy w stronę dymu, uczyniwszy możliwe przygotowania i zarządzenia na wypadek boju. Wkrótce posłyszeliśmy głosy wielu ludzi i głośny śmiech jednego z naszych oficerów. Zrozumieliśmy, że nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo, a więc ruszyliśmy naprzód.
Na wielkiej polanie pośród lasu stał duży namiot i dwa szałasy, sklecone z cienkich drzew i gałęzi, paliło się ognisko, wokoło którego siedziało 60 mężczyzn.
Gdyśmy się wynurzyli z lasu, cała ta gromada rzuciła się ku nam z radosnemi okrzykami. Zupełnie przypadkowo trafiliśmy na znaczny obóz uciekinierów-oficerów i żołnierzy, kryjących się w Urianchaju w domach kolonistów rosyjskich i bogatych chłopów. Pośród uciekinierów było kilku młodych kolonistów.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.