Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

Wstrzymałem swego wierzchowca i położyłem rękę na cuglach Dymitra.
Ktoś niewidzialny podszepnął mi myśl:
— Widzicie ten spokój, rozumiecie tę ciszę, czujecie tę nieśmiertelną trwałość natury? Jest to przejaw bóstwa. W obliczu tego bóstwa przysięgam wam na życie swoje, na swoją duszę, że Tatjana nie zgrzeszyła przed wami!
Dymitr, jak uderzony piorunem, zeskoczył z konia i, porwawszy mnie za rękę, przycisnął do niej czoło.
Ani słowa nie rzekliśmy do siebie przez całą drogę. Tatjana też o nic więcej nie pytała mnie.
Po dwóch dniach ruszyliśmy w dalszą drogę.
Gdyśmy się pożegnali i część moich ludzi dochodziła już do stromego brzegu Tajrysu, podbiegła do mnie Tatjana i, całując po rękach, szepnęła:
— Niech Bóg doprowadzi pana do szczęścia na polskiej ziemi za to, co pan dla nas uczynił!
Odjechaliśmy. Byliśmy wkrótce już o kilka kilometrów za klasztorem. Zaczynała się śnieżyca i wzmagał się wiatr. Naraz dopadł nas Teternikow.