Wkrótce zauważyłem, że, oprócz nas, jeszcze jeden człowiek podsłuchuje i przygląda się temu, co się odbywało za płotem.
Zmrok już zapadł, lecz mimo to wyraźnie widziałem sylwetkę nieznajomego, leżącą na śniegu z głową, wsuniętą w norę, wykopaną przez psy pod palami ogrodzenia; słuchał, wcale się nie ruszając. O kilka kroków od niego, w niewielkiem zagłębieniu, leżał biały koń z pyskiem, ściśniętym rzemieniem i ze spętanemi nogami. O sto kroków dalej stał drugi koń, przywiązany do bramy.
Tymczasem za płotem gwar się wzmagał. Było tam około dwóch tysięcy ludzi, którzy krzyczeli, śmiali się, wymachiwali rękami i potrząsali karabinami, nożami lub siekierami. Pośród tego tłumu siedzieli gamini, żywo coś tłumacząc, rozkazując i jednocześnie rozdając jakieś papiery i naboje.
Wreszcie na zrębie studni stanął wysoki, barczysty Chińczyk i, podnosząc karabin do góry, krzykliwym głosem rozpoczął mowę.
— Ten człowiek mówi — tłumaczył nasz Chińczyk — że należy uczynić w Uliasutaju to samo, co uczynili gamini w Kobdo, i żądać
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.