Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

zakneblował usta czerwoną chustką. Bez zbytniego pośpiechu, nie oglądając się poza siebie, zabrał chińskiego konia i powoli oddalił się w stronę gór.
— Kto to mógł być? — spytałem zdumiony swego przyjaciela.
— Jestem przekonany — odparł bez namysłu — że był to Tuszegun-Lama!
Późno w nocy dowiedzieliśmy się, że napróżno kuli oczekiwali powrotu mówcy-agitatora. W chwili, gdy niecierpliwość zgromadzonych doszła do punktu kulminacyjnego, z poza płotu rzucono do „nogan-choszuna“ głowę mówcy. Z tego zgromadzenia nie powróciło też ośmiu gaminów, których widziano idących do koszar. W kilka dni potem znaleziono ich trupy, starannie złożone w dołach, gdzie zwykle przechowywano w zimie ziemniaki.
Wszystkie te wypadki ostatecznie nastraszyły tłuszczę, owe szumowiny wspaniałych, mądrych Chin, z chęcią pozbywających się najgorszych warstw zdemoralizowanego proletarjatu.
Nie chcieliśmy jednak pozostawić bez protestu tego wiecu, który odbył się za zgodą pana gubernatora, zbyt blisko zaprzyjaźnionego z a-