Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sajn! — mruknął i usiadł przy ognisku, zapalając fajkę.
— Sajn bajna! — odrzekłem, wyjmując swoją.
Książę jednak nie podał mi ognia. Wtedy, nie zwracając na niego uwagi, odwróciłem się w stronę pułkownika, który też zaczął palić.
Bałdon uważnie patrzył mi w oczy.
Mój oficer, leżący obok, szepnął do mnie:
— Przypomina mi to jedną ze scen Sienkiewicza: „Chmielnicki u Tuhaj-beja“. Domożyrow — Chmielnicki, ten Mongoł — Tuhaj.
Mimowoli uśmiechnąłem się na to trafne porównanie. Fala krwi uderzyła na twarz Bałdona.
— Pocoście tu przyjechali? — spytał chrapliwie.
Puściłem dym i po chwili spokojnie odpowiedziałem:
— Kim jesteś i jakiem prawem zapytujesz?
— Jestem książę Bałdon — moje imię zna każdy Chińczyk i drży przed niem! — odparł wyniośle.
— Nie jestem Chińczykiem. Chin nie znam, imienia twego nigdy nie słyszałem. Jestem sy-