nem wolnego i walecznego narodu i nie mam zwyczaju drżeć przed kimkolwiek. Przyjechałem do naczelnika rosyjskiego w ważnych sprawach i z nim tylko będę o nich mówił.
Mongoł milczał, w oczach Domożyrowa ujrzałem zdumienie. Wypaliłem fajkę i, już nic nie mówiąc, położyłem się.
Bałdon siedział kilka minut, głęboko zamyślony. Nareszcie wstał i, nie spojrzawszy na mnie więcej, wyszedł.
Przypuszczałem, że znajomość moja z księciem-pastuchem skończy się na tej jednej wizycie. Lecz, niestety, zawiodłem się, gdyż po kilku minutach zjawił się Mongoł z zaproszeniem od Bałdona, abym bezzwłocznie udał się do jego namiotu.
Ubrałem się i wyszedłem na dwór. Chociaż do jurty Bałdona było nie dalej niż sto kroków, podano mi jednak konia wierzchowego. Zauważyłem, że do siodła był przywiązany duży, ciężki nahaj-taszur, co było dowodem wielkiej niegrzeczności ze strony Mongoła.
Wszedłem do jurty Bałdona. Książę siedział na niskiem posłaniu i przywitał mię ledwie dostrzegalnem skinieniem głowy.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.