Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

To był żart złowrogi, lecz świadczył o demoralizacji oddziału.
Gdy dowiedzieliśmy się o tem, mój towarzysz z właściwym sobie jowjalnym dowcipem rzekł:
— Niech to djabli porwą! Mamy już więc „radę żołnierskich delegatów“... Trudno, trzeba się z tem pogodzić — Moskale na nic lepszego nie zasłużyli... Źle tylko, że w Mongolji niema lasów, do których dobry katolik mógłby dać porządnego nura.
Rozkład wewnętrzny pośród Rosjan potęgował się, dopomagał zaś temu najwięcej Domożyrow, dzięki swoim kozakom, którzy wszędzie agitowali na jego korzyść.
Jakkolwiek prawie zupełnie usunąłem się od życia kolonji i oddziału i prowadziłem z saitem narady w kwestji odjazdu do Urgi naszej polskiej grupy, Domożyrow najbardziej wrogo spoglądał na mnie, pamiętając o swem niepowodzeniu w Narabanczi-Kure i w Uliasutaju, gdzie przedstawiłem pułkownikowi Michajłowowi całą sprawę w należytem świetle.
Ludzie z bandy kozackiego zbója szpiegowali mnie i śledzili wszędzie i zawsze. Otrzymałem od przyjaciół kilka ostrzeżeń, abym się