kojnie rozmawialiśmy, z apetytem spożywając smaczne i tłuste mięso, gdy raptownie usłyszeliśmy chrapliwy głos:
— Sajn! — Bądźcie pozdrowieni!
Odwróciwszy głowy, zobaczyliśmy niewysokiego, barczystego Mongoła w grubym kożuchu, w kołpaku z uszami i z nożem w zielonej pochwie za pasem.
— Amursajn! — odpowiedzieliśmy chórem.
Przybyły rozpiął pas i zrzucił kożuch. Pozostał w szerokim, żółtym płaszczu jedwabnym, jaki noszą lamowie — gełongi, przepasanym pasem niebieskim.
Ogolona twarz, ostrzyżona głowa, różaniec na ręku i żółta szata dowodziły, że widzimy przed sobą lamę wysokiego stopnia. Lecz za pasem gość miał zatknięty duży rewolwer Kolta.
Rzuciłem wzrok na pastucha i Cerena. Na ich twarzach malowały się głęboki szacunek i przestrach.
Nieznajomy podszedł do ogniska i usiadł przy ołtarzu z wizerunkiem Dalaj Lamy.
— Mówmy po rosyjsku! — rzekł zupełnie poprawnie i przyjął ode mnie kawał mięsa, który podałem mu na nożu.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.