kieś brudne, różnokolorowe, rozwiewające się na wietrze łachmany z czerwonemi i żółtemi wstążkami, zwieszającemi się do pasa. Miał duży bęben i piszczałkę z kości.
Szaleństwo wyzierało z jego pałających, szeroko rozwartych, nieruchomych oczu. Nagle zaczął wysoko i szybko podrzucać nogi, jakoś dziwnie schylając je w kolanach, jął obracać się wkółko, dygotać jak w febrze; wił się, uderzając w bęben i gwiżdżąc w piszczałkę, krzyczał, szalał, miotał się w coraz zawrotniejszych susach i obrotach, aż wreszcie zbladł straszliwie, oczy mu się nalały krwią, z ust poczęła wyciekać piana. Padł na śnieg, rzucał się i wykrzykiwał nieprzytomnym głosem jakieś dziwne słowa.
W ten sposób leczył swoich pacjentów czarownik-szaman, odpędzając szaleństwem złe demony choroby i śmierci.
Inny znowu „cudotwórca“ dawał chorym do picia brudną, mętną wodę, niegdyś zaczerpniętą z wanny „Żywego Boga“, obmywającego w niej swoje „boskie ciało, które wyszło ze świętego kwiatu lotosu“.
— Om! om! — skowytał i piszczał szaman.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.