aby pozostawić tam konie, należące do Geja, i wynająć wielbłądy na dalszą drogę.
Zbliżywszy się do brzegu Egin-Goła, spotkaliśmy trzech kozaków, wysłanych do uciekających z wieściami o wypadkach w osadzie.
Zeszliśmy z koni i, tak jak poprzednio, zaczęliśmy je prowadzić przez rzekę „Djabła“ za uzdy. Rzeka szalała. Podziemne siły burzyły uwięzioną pod lodem wodę, która z hukiem i, trzaskiem kruszyła swe zimne więzy i, porywając całe pola lodowe, pędziła z niemi na południe.
Szerokie, nieoczekiwanie zjawiające się szczeliny, biegły powierzchnią zamarzniętego jeziora w różnych kierunkach. W jedną z nich wpadł kozak, lecz z naszą pomocą wydostał się na lód; przemokły i zmarznięty musiał powracać do osady. Konie ślizgały się i padały. Zarówno ludzie, jak konie, zupełnie wyraźnie odczuwali obecność śmierci, która czyhała tu co chwila, przerażając nieoczekiwanemi niebezpieczeństwami. Przeszliśmy nareszcie przeklętą rzekę i szybko posuwaliśmy się naprzód, coraz bardziej oddalając się od wulkanu w prawdziwem i przenośnem znaczeniu tego słowa.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.