Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

Późną nocą dogoniliśmy dużą grupę uciekinierów z Khathylu. Zatrzymali się na nocleg koło duguna chińskiego w wielkim namiocie, w którym przy dymiącym piecu zgrupowali się mężczyźni, kobiety, dzieci, zdrowi i chorzy. Nie mieliśmy ochoty zostawać w tej przykrej i ponurej atmosferze i pojechaliśmy dalej. Mróz szybko tężał, a wiatr dął coraz silniej i wścieklej. Całe dwa dni przedzieraliśmy się przez głębokie śniegi, kilka razy przejeżdżając przez dość wysokie przełęcze górskie. Nareszcie zobaczyliśmy obszerną równinę, przeciętą wstęgą niezamarzniętej rzeki Mureń, z kłębiącą się nad nią parą. W pobliżu brzegu widniały wysokie chińskie dachy świątyń buddyjskich, pałac księcia mongolskiego, wielkie murowane „obo“, czerwone słupy, oznaczające granice klasztoru, i szary kwadrat rosyjsko-chińskiej dzielnicy. Było to Mureń-Kure, liczące około 10.000 mnichów i około 5.000 ludności cywilnej.
Do Kure pozostawało nam zaledwie pięć kilometrów drogi, gdy naraz z poza zakrętu górskiego wysunęło się dwóch jeźdźców, którzy, spostrzegłszy nas, natychmiast zawrócili konie. Krzyczeliśmy długo, aby podjechali, lecz w od-