Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 03 - Krwawy generał.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz spostrzeżenia te jeszcze bardziej podniecały moją ciekawość.
Opuszczając gabinet „Żywego Buddhy“ spotkałem lamę-bibljotekarza, który wyszedł przede mną. Poprosiłem go o zaprowadzenie mnie do książnicy i w czasie oględzin uciekłem się do sztuki dyplomatycznej.
— Czy czcigodny lama wie — spytałem głosem obojętnym — iż pewnego razu zdarzyło mi się być w drodze w momencie, gdy „Władca Świata“ mówił do „Wielkiego Boga“, i wtedy wyraźnie uczułem majestat tej chwili?
Ku wielkiemu memu zdziwieniu lama spokojnie odparł:
— Uważam, że buddyzm i lamaizm napróżno ukrywają przed ludzkością tę tajemnicę. Przecież wieść o istnieniu najświętszego i najpotężniejszego człowieka, o błogiem państwie, o wielkiej świątyni najwyższej wiedzy — to taka pociecha w naszem ciężkiem i smutnem życiu! Ukrywać tę pociechę przed ludźmi jest grzechem!
Bibljotekarz długo szperał na półkach z foljałami i zwojami bibuły, aż wreszcie wyjął jedną księgę i zaczął uważnie przewracać karty.
— Niech pan posłucha! — szepnął. — „Przez cały rok „Władca Świata“ kieruje pracami pandita i goro w Aharty. Czasami, w chwilach jemu tylko znanych, oddala się do naj-