zgodną z poglądami „Żywego Buddhy“ z Urgi, lub Dalaj-Lamy z Lhassy.
Mam przekonanie wewnętrzne, iż obecnie biedny gegeni Pandita znalazł już ostatni przytułek ziemski w jakiem białem „obo“ na szczycie odosobnionej góry, na wieki uleczony tajemniczemi ziołami swego nadwornego lekarza; wojowniczość bowiem Pandity nie podobała się lamom, którzy ciągle zasyłali modły o uleczenie swego „żywego boga“ z „choroby czerwonego ducha przelewu krwi“.
Pandita dość często się upijał i grał w karty.
Pewnego razu na wizycie u kolonisty rosyjskiego, ubrany w bardzo elegancki garnitur europejski, spił się okrutnie. Uczta trwała dopóźna, ale nad rankiem przybiegli lamowie, szukając swego „boga“, którego właśnie powinni byli wnieść do świątyni i usadowić na tronie przed bogobojnym tłumem modlących się. Nie odrazu go znaleziono; po długich poszukiwaniach ujrzano go za zielonym stolikiem.
Pozostawało mało czasu i Pandita, wcale niezmieszany, natychmiast włożył na swój żakiet europejski i na eleganckie spodnie długi, szeroki, karmazynowy płaszcz gegeni, wdział na głowę świętą czapkę przeistoczonych bogów, rozkazawszy osłupiałym lamom, by go usadowili w rytualnej lektyce i zanieśli do świątyni.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 03 - Krwawy generał.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.