Znowu jechaliśmy okolicami znanemi. Przebyliśmy górę, skąd dojrzałem oddział Wandałowa, potok, do którego wrzuciłem swoją broń, i równinę, gdzie, wlokąc się pod eskortą Bogdanowa, miałem dużo ciężkich i przykrych myśli.
Na pierwszym urtonie (stacja, gdzie się zmienia konie) czekała na mnie niemiła niespodzianka. Nie znaleźliśmy tu wcale koni, gdyż zabrał je ze sobą oddział Wandałowa. W jurcie był tylko dozorca z dwoma synami. Obejrzawszy moją „dzarę“,[1] dozorca ożywił się i oznajmił, że na mocy dokumentu posiadam prawo jazdy „urgą“, i że konie dla mnie będą wkrótce.
Wskoczył na okulbaczonego wierzchowca-byka, skinął na dwóch moich ułaczenów i, wziąwszy długi, cienki drążek z pętlą, czyli „urgą“, na końcu, oraz kilka uzd, ruszył na step dobrym kłusem.
Bryczka jechała za nim.
- ↑ Urzędowy dokument mongolski, nadający prawo korzystania z koni pocztowych.