szczając różowe promienie słońca, zjawiającego się z poza gór, zmówił krótki pacierz poranny i zwrócił się do mnie ze słowami powitania, byłem zdrów!
Z apetytem zjadłszy śniadanie, kazałem okulbaczyć dla siebie konia i jechałem obok bryczki, w której paradował mój przewodnik, stary kolonista.
Podczas kulbaczenia koni do jurty nagle podjechał pułkownik Filipow. Oznajmił mi on, że kapitan Bezrodnow zatrzymał całą ich grupę w Dzain-Szabi, pozwalając tylko jemu jednemu jechać do Wan-Kure dla spotkania się z baronem Ungernem, którego tam właśnie oczekiwano.
Tak opowiadał pułkownik Filipow, a w tym samym czasie całą jego grupę stracili Mongołowie i Tybetańczycy Bezrodnowa w ponurym wąwozie Dzaińskim. Tego jednak wtedy Filipow nie wiedział, jak również nie wiedział, że przed nim innym szlakiem przemknął do Wana goniec z listem kapitana do krwawego barona...
Filipow ogromnie się śpieszył i, wypiwszy naprędce herbatę, ruszył dalej, zamierzając przed wieczorem być w Wan-Kure, gdzie stał obóz pułk. Kazagrandiego.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 03 - Krwawy generał.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.