Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 03 - Krwawy generał.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

do samochodu, gdyż „Żywy Bóg“ polecił mi przywieźć do Urgi księcia Damczarena. Natomiast kazałem dać panu jutro rano swego własnego białego wielbłąda, doskonałego, rączego wierzchowca, i zostawiłem do usług pańskich dwóch ordynansów-kozaków. Najdalej za osiem dni dojedzie pan do Urgi... Jazda będzie bardzo wygodna... Prowjanty i namiot są już wydane... Przepraszam, że pana obudziłem!
Nie zdążyłem nawet podziękować mu, gdyż Ungern w jednej chwili szybko, niemal biegiem, opuścił mój pokój, i drzwi bez hałasu zamknęły się za nim.
Sen zupełnie mnie opuścił.
Ubrałem się i usiadłem przy stole; zacząłem palić fajkę po fajce, usiłując uspokoić podrażnione nerwy.
Na Boga! Daleko łatwiej było bić się z „czerwonymi“ na Sejbi i przechodzić przez śnieżne szczyty Ułan-Tajgi i Tybetu, gdzie złe duchy i źli ludzie zabijają śmiałków! Tam wszystko było jasne, zrozumiałe, a tu — jakaś zła mara, jakiś wicher ponury i straszny! Wyczuwałem tragedję, grozę w każdem słowie, w każdym ruchu barona Ungerna, za którym szły niby dwa cienie: milczący, o białej, jak mleko, twarzy kapitan Wesełowskij i... śmierć...