Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 03 - Krwawy generał.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

datliwy lama. Tuż za klasztorem spostrzegłem zgraję psów, gryzących się koło leżącego trupa.
Być może rzucono tam szczątki Filipowa?...
Kozacy i Mongołowie milczeli. Szczególnie nieprzychylnie spozierał na mnie starszy kozak. Nikt z nich nie zaczynał ze mną rozmowy, lecz kozacy stale jechali za mną ztyłu. Ta okoliczność wcale mi się nie podobała.
Baron Ungern mógł nie chcieć skończyć ze mną porachunków w Wanie, gdzie prawie wszyscy oficerowie znali mię oddawna, lecz może zamierzał uczynić to nieznacznie podczas mojej wyprawy do Urgi? Przecież to tak łatwo! Kula w grzbiet lub w głowę i — koniec! Psy i wilki dokończą reszty. Dlatego stale miałem się na baczności, przygotowawszy swój rewolwer do natychmiastowego strzału. Nieznacznym manewrem zmusiłem kozaków, aby jechali obok mnie lub przede mną.
Przejechaliśmy most na Orchonie, i tam poprosiłem inżyniera Wojciechowicza, aby pozdrowił ode mnie pułk. Kazagrandiego. W ten sposób chciałem zostawić jakiś ślad po sobie na wypadek ciężkiej przygody.
Po czterech godzinach posłyszałem dalekie huczenie samochodu, i wkrótce obok nas przemknął baron Ungern z dwoma adjutantami i z księciem mongolskim. Generał bardzo uprzejmie pozdrowił mnie, krzyknąwszy: