żołnierzy mongolskich, znoszących trupy ludzkie do jakiegoś dołu.
— Co oni robią? — spytałem kozaków, lecz ci milczeli, uśmiechając się tajemniczo.
Nagle wyprostowali się, jak struny, i przyłożyli dłonie do daszków od czapek. Z wąwozu wyjechał na dzielnym bachmaciku jakiś wojskowy.
Miał na głowie zieloną czapkę z kokardą oficerską, a na ramionach — szlify pułkownikowskie. Spostrzegłem, że, mijając, przelotnie obrzucił nas ostrym wzrokiem. Zapamiętałem jego szare, prawie bezbarwne oczy, ukryte pod krzaczastemi brwiami siwiejącemi.
Przejeżdżając obok nas, zdjął czapkę i zaczął wycierać chustką spocone czoło. Odrazu rzucił mi się w oczy dziwny kształt czaszki tego człowieka; była to czaszka podłużna, której przednia i tylna część były jak gdyby rozdęte, a wierzchołek głowy przepołowiony wyraźną linją, idącą wpoprzek. Przypominało to poduszkę, przeciągniętą rzemieniem. Był to niezawodnie „człowiek z głową, podobną do siodła“, przed którym ostrzegał mię stary wróżbiarz w okolicach Wana.
— Kto to jest? — spytałem kozaków.
— Pułkownik Sipajłow, komendant Urgi... — wyszeptali, wpatrzeni w oddalającego się szybko oficera.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 03 - Krwawy generał.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.