wiosennem. Wszędzie — śmiech, krzyki, rżenie koni, ryk bydła, hałas, zgiełk.
Od czasu do czasu przechodzili żołnierze z azjatyckiej konnej dywizji barona Ungerna: Rosjanie — w długich chałatach szafirowych, Mongołowie — w czerwonych z żółtemi znakami Dżengiz-chana na ramieniu. Zjawili się też żołnierze chińscy, którzy po porażce generała Czen-Y przeszli na służbę do „Żywego Buddhy“, przysięgając mu wierność.
Przecinaliśmy właśnie plac, gdy naraz z bocznej ulicy z hukiem syreny wytoczył się ogromny samochód.
Siedział w nim baron Ungern, w złocistym jedwabnym chałacie chana, opasanym niebieskim szalem, i w niebieskiej czapce oficera rosyjskiego z żółtą wypustką. Jechał szybko, ustawicznie rozglądając się w tłumie. Zauważył mnie i poznał odrazu. Samochód się zatrzymał, baron przywitał się ze mną i zaprosił do siebie.
Mieszkał w małej, bardzo skromnie urządzonej jurcie, która stała na podwórzu domu chińskiego. Obok wznosiły się jeszcze dwie jurty sztabu.
— Dowiedziałem się dzisiaj, że pan szybko i pomyślnie dojechał do Urgi — zagaił baron rozmowę.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 03 - Krwawy generał.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.