Ojciec chłopaka, kulawy Warora, któremu podczas służby w pułku strzelców królewskich, na wojnie w Kaplandzie pocisk urwał stopę, siedział na ziemi, schylony nad niziutkim zydlem.
Wykuwał z mosiądzu zapinki, sprzączki i małe naczyńka. Postukiwał młoteczkiem, a ostrem dłutkiem żłobił metal.
Warora trudnił się snycerstwem.
Rzeźbił nietylko w mosiądzu i bronzie, lecz też w drzewie, miękkim kamieniu z Radżputany i w kości słoniowej.
Kaleka siedział pochylony nad stołkiem i nie spojrzał nawet na syna.
W głębi chatki przy płonącem na kamieniach ognisku, matka Amry mełła na kamieniu proso.
Od czasu do czasu rzucała okiem na kocioł; warzyła w nim polewkę z ryżu, czerwonego pieprzu i suszonej ryby.
— Amra... — szepnęła, ujrzawszy wchodzącego syna.
Chłopak podszedł i podniósł na matkę pytające oczy.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.