Zbrzydło mu to niewymownie a stało się wprost nieznośnem od chwili spotkania Birary i znajomości ze sprytnym i wesołym Amrą.
Długo myślał nad tem, jakby się zwolnić z pod opieki swego nudnego wychowawcy.
Nie mogąc nic obmyśleć, postanowił działać otwarcie i śmiało.
— Bali! — zawołał pewnego razu do wielkiego ochmistrza.
— Sługa twój, wielki panie, synu brata słońca, słucha cię... — zaczął ględzić dostojnik.
— Czekaj! — machnął ręką Nassur. — Skończysz z temi tytułami jutro, a tymczasem, chcę w tej chwili być wolnym i wymknąć się z pałacu na zabawę z Amrą i jego słoniem!
— To okropne! — przeraził się stary Bali. — Najjaśniejszy, blaskiem równy słońcu, najpotężniejszy władco, synu boskiego Tasfina...
— Milcz i słuchaj! — marszcząc brwi, zawołał Nassur. — Powiadasz, że
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.