Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Amra nic nie odpowiedział. Zaczął się krzątać. Z głębokiej kieszeni granatowego szlafroka, który mu wydano w pałacu, wydobył zwój cienkiego sznurka, wetknięte w korek haczyki na ryby i scyzoryk.
Naścinał kilka pręcików, zręcznie zawiesił na nich ruchome, łatwo zadzierżgające się pętle, a potem wybrawszy giętką trzcinę, przywiązał do niej sznurek z haczykiem.
— Chodźmy! — szepnął do przyjaciela. — Wyszukałem nory królików. Zapolujemy na nie, a potem nałapiemy ryb i poszukamy dojrzałych mang! Będziemy syci, królewiczu!
Otoczywszy sidłami nory królików, gwizdnął na Birarę.
— Tupaj, a z całej siły! — zawołał do słonia kornak.
Birara jął przestępywać z nogi na nogę, podskakiwać i tupać, płosząc króliki.
Kilka tych szarych zwierzątek śmi-