Dla niego nie był on ani władcą, ani „bratem słońca“, ani maharadżą Satpury.
Podobał mu się głos tego człowieka i łagodne błyski w jego oczach.
Chuchnął więc na niego dobrotliwie i mruknął cichutko.
Maharadża zeskoczył z konia, i, skinąwszy ręką w stronę świty, kazał jeźdźcom powracać do pałacu.
Sam zaś usiadł przy gasnącem ognisku i jął wypytywać chłopców o ich zabawy i rozmowy, śmiał się wesoło i zajadał mangi.
Birara tkwił przed nimi, kiwał głową, a w oczach jego zapalały się co chwila żartobliwe, figlarne ogniki.
Wielki władca, wspaniały maharadża przyglądał się chwytaniu ryb przez małego wieśniaka i raczył spożyć jedną z nich, upieczoną na węglach i polaną sokiem mangowym.
Tasfin był człowiekiem mądrym i wnikliwym.
W mig zrozumiał, że Amra ma
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.