Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Birara zaglądał co chwila w oczy przyjaciół i chodził za nimi, jak cień, wzdychając ciężko i pomrukując trwożnie i chrapliwie.
Tego dnia porzucił nawet zwykłe łakomstwo i łykał przysmaki, jakgdyby tylko przez grzeczność.
Gdy chłopaki zaczęły go żegnać na dobre, klepiąc go po bokach i nogach a potem całując wyciągniętą do nich trąbę, Birara nie chciał ich puścić od siebie, obejmował, tulił do piersi, podnosił i chuchał gorącym oddechem.
Amra spostrzegł nawet łzy w małych, smutnych oczach słonia.
Birara odprowadził ich aż do bramy pałacu, a gdy się zamknęła za chłopakami, podniósł trąbę nad głową, wyciągnął szyję i długo ryczał żałośnie, cienko i jękliwie.
Płakał widocznie, i rozpaczał...