Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

Krył się sprytnie, skradał się bez hałasu i szedł wciąż ku zachodowi.
Dopiero na piąty dzień dotarł do brzegu Tapti i ruszył naprzód kłusem, biegnąc gościńcem.
Przed południem stanął przed chatą Warory.
Cała rodzina z okrzykiem radości otoczyła swego ulubieńca.
Birara witał każdego z osobna, obejmując trąbą i dmąc w twarz.
Poruszał jednak uszami niespokojnie i węszył gwałtownie.
Obiegł całą zagrodę, zajrzał na pastwisko nadbrzeżne i dopiero wtedy zrozumiał, że próżno szukał tu Amry.
Rozkraczywszy grube nogi i zadarłszy głowę, trąbił długo, a coraz przeraźliwiej.
Rozpacz, łzy, ból i skarga brzmiały w ryku, rozdzierającym pierś olbrzyma.
Zdawało się, że nigdy nie ustanie to okropne, przeraźliwe trąbienie.