Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

lecz jeszcze bardzo silny, i że niedawno jadł korzenie areki.
Pochwyciły zapach mułu i wonnej trawy, zgniecionej podczas snu. Zwęszyły nawet, że ptaki chodziły po jego chudych bokach.
Nie wzbudzało to w nich podejrzeń i obaw.
Coś niezwykłego dojrzały jednak w przybyszu.
Jęły więc oglądać go zbliska, pochylając szerokie łby.
I nagle — spostrzegły coś wręcz strasznego, krzyczącego o bliskiem niebezpieczeństwie.
Słonie odczuły to tak wyraźnie, że zdawało im się, iż czai się ono tuż-tuż, w zaroślach krzaków, za ścianą wysokich, szeleszcących trzcin.
Przybysz miał na kolanach odciski, pomarszczone zgrubienia skóry — pozostałość po pracowitem życiu, gdy popychał ciężkie kloce drzewa i ciosane kamienie; na szyi i bokach — wklęśnię-