Myślał przytem o różnych rzeczach, o których przypomniała mu siostra.
— Tak! Tak! — mknęły myśli w pochylonej głowie chłopaka. — Bez Birary nie damy sobie rady! Nakarmić pięciu ludzi — na to potrzeba dużo pieniędzy! Snycerstwo i koszykarstwo przynoszą małe i dorywcze zyski. Nie wyżywi to rodziny...
Miał już dziesięć lat, a pierwsze, najdawniejsze jego wspomnienia związane były ze słoniem i sędziwym Bauli, dziadem. Mieszkali wtedy wszyscy razem we wiosce. Chata ich stała nad brzegiem Narbady. Rąbano właśnie lasy górskie w Satpurze, a dziadek wyciągał ogromne kloce mahoniowe i santalowe z dżungli. Właściwie wyciągał je dobry, mocarny Birara, dziadek zaś pomagał mu tylko zarzucać na zrąbane drzewa pętlę z łańcucha, a potem, usiadłszy słoniowi na karku, popędzał go głośnemi okrzykami. Dziadek zawsze znajdował pracę dla siebie i dla Birary. Raz — gorszą, raz — lepszą
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.