szy w ziemię swoje spostrzegawcze źrenice.
Szedł długo, nie odnajdując żadnych śladów. A tymczasem słyszał chwilami — bliżej lub dalej — ten sam przeciągły, jękliwy, ponuro — natarczywy ryk.
Guarra, okrążywszy głęboką kotlinę, zarośniętą bambusami, przystanął nagle i pochylił się aż do samej ziemi.
Nie tyle wzrok, ile węch podszepnęły mu, iż jest bliski celu.
Nozdrza Hindusa rozdęły się szeroko i pochwyciły dobrze znany łowcowi zapach.
Obejrzał ziemię.
Spostrzegł odrazu stratowane krzaki, a na małej polanie głębokie doły, wybite nogami biegnących słoni.
Guarra naliczył sto dwadzieścia śladów. Trzydzieści słoni! Zbadał trop dokładnie, mierząc go małą, ciemną dłonią.
Tak — niezawodnie! Musiały tędy przebiedz niedawno niskorosłe, słabe
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.