Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

i zyskowniejszą, lecz nigdy jej nie brakowało.
Od czasu, gdy do Suratu zaczęły przypływać okręty, cała rodzina przeniosła się tu. Zwożono drzewa, które rąbali biali kupcy w dżungli nad rzeką Tapti, wiązano je w tratwy i spuszczano z prądem do Suratu. Tam znów, z zamulonego, błotnistego ujścia rzeki słonie wyciągały ugrzęzłe w bagnisku pnie, kloce, belki i składały je na wybrzeżu. Maszyny zabierały stosy drzewa i ładowały na okręty, odpływające do zatoki Kombej lub do Bombaju — wielkiego miasta, w którem nietylko Amra, lecz i Warora, a nawet siwy, jak gołąb, Bauli nigdy nie bywali, a stamtąd zaś dalej — do kraju białych ludzi...
W Suracie dziadek dobrze się obłowił.
— Ho-ho! — przypomniał sobie Amra. — Sam widziałem, że przynosił do domu po dziesięć rupij!
Wkrótce kupił sobie szmat roli. Nie-