Tysiące kleszczów wżerało mu się w brzuch, w delikatną skórę za uszami, muchy lęgły się w opuchniętych, ropiących oczach, lecz słoń nie odczuwał bólu.
Nie słyszał, że jakiś gwizd urwany, niby biczem, smagnął ciszę kniei.
Chrapy słonia nie wyczuły lekkiego zapachu dymu i obecności ludzi.
Dwuch ich czaiło się wpobliżu, a już od rana szli tropem Birary.
Guarra, pokazując białemu człowiekowi ślady słonia, kręcił siwą głową i mruczał:
— Wściekły samotnik krąży po dżungli, sahibie!
Po nieudanem schwytaniu Birary przebiegły Hindus przyszedł do białego człowieka i spytał go:
— Czy sahib chciałby zapolować na dużego słonia?
— Zapłaciłbym ci sto rupij za wytropienie go! — ucieszył się Anglik, zawołany myśliwy.
Tegoż dnia wyszli na poszukiwanie
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.