rzadkiego zwierza. Z trudem odnaleźli jego ślady i teraz skradali się do niego.
Birara podchodził do głębokiego jaru i nie wiedział, że tam właśnie zaczaił się biały człowiek. Szedł obojętny na wszystko, ślepy i głuchy, pozbawiony myśli i woli.
Anglik podniósł karabin do ramienia i mierzył starannie.
Mierzył w jedyne, naprawdę śmiertelne, nie szersze od ludzkiej dłoni miejsce, co leży pomiędzy okiem słonia, a obsadą ucha.
Już naciskał cyngiel, zmrużywszy lewą powiekę, gdy Birara zawadził nogą o wystający z ziemi korzeń i potknął się.
W tej samej chwili buchnął strzał, a kula utkwiła w boku zwierza.
Słoń padł na kolana i zacharczał. Z trąby i pyska kapała mu krew i strugą spływała na pierś.
Birara uczynił nagle straszliwy wysiłek i wstał.
Z pod nóg obsunął mu się brzeg ur-
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.