Rana mniej mu już dokuczała, kaszel ustał, a oddech stał się wolniejszy i głębszy.
Powrócił na polankę i znowu jadł czerwony, gryzący pieprz, w trawie wyszukiwał jakieś zioła, których nigdy przedtem nie widział, ale bezwiednie czuł, że mu są potrzebne.
Odnalazł swoją skrytkę i wkrótce usnął na nowo.
Dopiero w tydzień po postrzale Birara postanowił wykąpać się. Wszedł do jeziora i pozostawał tak długo, aż krwiożercza horda kleszczów oderwała się od jego skóry i opadła na dno.
Woda zmyła skrzepłą krew na bokach i orzeźwiła go.
Gdy wyszedł na brzeg, uczuł głód.
Zerwał kilka agaw i posilił się — po raz pierwszy od szeregu dni.
Potem wyszukał ziółka lecznicze i, głośno mlaskając językiem, przeżuwał palące strączki pieprzu i pluł czerwoną śliną.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.