Biedny, chory, wyniszczony olbrzym, najprawdziwszy „kumirja“, duma całego wybrzeża od Cambay do Bombaju, ujrzał przed sobą dżunglę górską, otoczoną drutem kolczastym.
Małe oczki błysnęły mu radośnie. Podniósł trąbę, aby wydać łagodny, donośny ryk, lecz zżymnął się cały i drgnął. Nieznośny ból przeszył go, a suchy, ostry kaszel jął rozsadzać płuca.
Birara, czując zawrót głowy, parskał krwawą pianią i rzęził chrapliwie.
Uspokoiwszy się nieco, wyrwał słupek, podtrzymujący druty i wszedł do zakazanego ostępu, należącego do Tasfina, maharadży Satpury.
Słoń wkroczył do jej wnętrza od południa, więc szedł znów ku północy.
Pamiętał dokładnie, że po tamtej stronie dżungli znajdzie wąwóz ze śladami ogniska i okopconą dymem skałę, dalej — łąkę, a za nią — sztachety i duży gmach, gdzie...
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.