ludzie otoczyli moczary i wypłoszyli dzikie słonie, a te pokornie poszły za nim — niewolnikiem, do zdradzieckiej zagrody.
Nie znał jednak Birara hinduskich naganiaczy, tembardziej tych, którzy pędzili zdobycz na stanowiska, zajmowane przez ich władców.
Naganiacze ci wiedzieli, że wśród krzaków stał w ukryciu sam Tasfin, a na linji strzelców — radżowie pobliskich księstw i biali sahibowie, których władca Satpury podejmował wspaniałemi ucztami i łowami.
Pokrzykiwali więc i postukiwali kijami tak blisko, że Birara widział wyraźnie obchodzących go z obydwuch stron Hindusów. Ludzie przedzierali się przez krzaki, wikłali się w wysokiej trawie i w sieci zwisających z drzew lian.
Dwuch z nich, oddawna już dostrzegło trop słonia — wyłamany słupek ogrodzenia, wytłoczone jego nogami
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.