dopaść zbawczej dżungli, zniknąć z oczu ścigających go ludzi i ukryć się przed tem, co najwięcej przerażało go swym groźnym świstem.
W pędzie przelotnie tylko spostrzegł leżącego nieruchomo jelenia, trochę dalej gaura, który wierzgał nogami, usiłując podnieść rogaty łeb.
Wpatrując się w ciemne haszcze dżungli, która stawała się coraz bliższą, ujrzał nagle coś, co zmusiło go gwałtownie zwolnić bieg.
Z poza krzaków i zwalonych pni podniósł się człowiek. W rękach jego błysnęła lufa karabina i jęła się zniżać.
Naganiacze zrobili swoje, zmusiwszy niezwykłą zwierzynę wyjść na stanowisko maharadży.
Ujrzawszy olbrzymiego słonia, zdumiał się Tasfin.
— Wielki łowczy nie donosił mi nigdy o słoniach w tym małym ostępie... — pomyślał i, wziąwszy na cel mknące zwierzę, czekał na stosowną chwilę.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.