haradża, wzruszony i zdumiony, poklepał go po szyi, puścił go, podniósł trąbę i wydał drżący, radosny ryk.
Nie chciał już wcale odejść od Tasfina i dreptał wciąż koło niego, przestępując z nogi na nogę, wzdychając i chrząkając.
Maharadża spostrzegł na piersi słonia pianę, zabarwioną krwią, i rzekł do strzelca:
— Spójrz-no, Fuzalu, czy nie dostał Birara postrzału?
Hindus uważnie obejrzał słonia.
— Najjaśniejszy panie! — rzekł po chwili — Birara ma kulę w boku, lecz rana goić się już zaczęła... o, widzę też przeciętą skórę na pęcinach, złamany kieł i szeroką bliznę na łbie... Dostało się biedakowi.... bo chudy jest... i chory.
Maharadża pieścił słonia, głaszcząc go po trąbie, i szeptał:
— Co się z tobą działo, stary Birara? Pocóż to od nas uciekłeś? Któż cię skrzywdził?
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.