Ta strona została uwierzytelniona.
Słoń patrzał na mówiącego łzawiącemi się oczami, wzdychał i chrząkał.
Od czasu do czasu obejmował trąbą maharadżę i znowu dmuchał nań gorącym oddechem.
Tam i sam padały jeszcze strzały. Naganiacze wypędzali z haszczy zaczajone zwierzęta i te szły na śmierć, przeszywane kulami.
Tasfin nie strzelał więcej.
Wzdrygnął się na myśl, że mógłby zabić ulubieńca Nassura.
— Dziękuję ci, Fuzalu! — zawołał, spojrzawszy na strzelca:
— Władco! — odpowiedział Hindus. — Szczęśliwy jestem, jeżeli sprawiłem ci, wielki panie, radość, lecz nie wiem...
— Poznałeś zdaleka Birarę! — objaśnił Tasfin i poklepał sługę po ramieniu.
Strzelec pochylił się i ucałował rękę maharadży.
— Weźmiesz słonia i będziesz go le-