Zatrzymawszy się przed kolumnadą wejścia, znowu dawał sygnał.
Miał on jednak teraz odmienne brzmienie, — wyrażał prośbę i radość.
Po chwili zjawiał się Tasfin, maharadża Satpury, i zbliżał się do przyjaciela.
Birara drepcząc na miejscu, machał ogonem, wachlował uszami i mruczał.
Tasfin klepał słonia po bokach i głowie, a Birara obejmował go i dmuchał, zerkając oczkami, pełnemi radosnych błysków.
Spotkanie to i pieszczoty trwały długo, bo słoń nie chciał rozstawać się z człowiekiem, budzącym w nim tyle drogich, wzruszających wspomnień.
W osobie Tasfina mieściło się teraz całe minione życie Birary.
Nie pamiętał lat ciężkiej pracy, a nieraz i głodu nawet, odpędzał wspomnienia swych przygód po ucieczce, do której popchnęła go tęsknota.
Echa tych przeżyć zagłuszył w swem sercu, bo płonęło w niem gorące przy-
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.