Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

gli, że uprosili maharadżę, aby ich wziął ze sobą.
Słonie z jeźdźcami stały w ukryciu poza linją myśliwych.
Miały wystąpić później, gdy rozpocznie się ostateczna rozgrywka.
Wielki łowczy podszedł do władcy.
— Wszyscy myśliwi i naganiacze są na swoich miejscach, najjaśniejszy panie! — rzekł z ukłonem.
Tasfin skinął głową i z lubością słuchał czystych, potężnych dźwięków srebrnego rogu, którym z taką umiejętnością posługiwał się wielki łowczy.
Dżungla odpowiedziała tysiącznem echem, niosąc sygnał od drzewa do drzewa, od uroczyszcza do ostępu, od skał do bagien, ukrytych za ścianą bambusowych zarośli.
Zaczajeni, zastygli w namiętnem oczekiwaniu myśliwi długo nie słyszeli innych głosów, chociaż nagonka ruszyła już, pędząc przed sobą zwierzynę na stanowiska strzelców.
Po godzinie dopiero zaczęły dobie-