Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

gać okrzyki Hindusów, jazgot grzechotek i stuk pałek o drzewa.
Wkrótce potem z gęstwiny zaczęły się wyrywać i migać wśród pni i krzaków wysmukłe jelenie, potężne, brunatne bawoły i czarne kadłuby dzików.
Padały strzały i gasły życia mieszkańców dżungli.
Tam i sam leżały już zabite pantery i lamparty, lecz nikt z myśliwych nie dojrzał jeszcze tygrysa.
Wielki łowczy zatrąbił raz jeszcze.
Był to krótki sygnał.
Natychmiast nastała dziwna cisza.
Nie padały już strzały ze skrytek myśliwych.
Umilkły trwożne nawoływania małp, które, skacząc po wierzchołkach drzew, szczęśliwie minęły linję strzelców.
Nie rozlegał się już tupot nóg uciekających zwierząt, trzask i szelest rozsuwanych i tratowanych krzaków i trzcin.