Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

Naganiacze przestali pokrzykiwać i hałasować, pędząc zwierzynę.
Zaczajone, pełne drażniącego oczekiwania milczenie zaległo dżunglę.
Zrzadka tylko dobiegało zdaleka basowe rechotanie gibbonów.
Skrzeczały lękliwie barwne „cissy“, przelatując nad lasem.
Gdzieś w oddali czując zdobycz, drapieżnie kwilił sęp, zawieszony wysoko pod obłokami.
Drobne ptaszki, zwabione ciszą, fruwały w zaroślach i, szczebiocząc, uganiały się za owadami.
Dzięcioł zawzięcie bębnił dzióbem w dziuplasty sęk.
Wyraźnie dawał się słyszeć lekki szmer skrzydeł dużych motyli i cichy zgrzyt biegu chyżych jaszczurek, śmigających w trawie.
Najostrzejszy słuch nawet nie mógłby pochwycić obecności myśliwych, tłumnie zebranych naganiaczy i osaczonych przez nich zwierząt.
Strzelec Fuzal, zajmujący stanowi-