Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz Hindusi znali się na wybiegach i odwadze tygrysów.
Wiedzieli, że ani krzyki, ani trajkocące grzechotki nie odstraszą i nie wstrzymają doprowadzonych do wściekłości pręgowanych, potężnych kotów.
Po krótkim sygnale rogu podpalono suchą trawę i nagromadzone stosy gałęzi.
Płomienie i dym spłoszyły tygrysy.
Już nie kryjąc się wcale, zawróciły nagle, ogromnemi susami dopadłszy zarośli bambusów i zaczaiły się w nich.
Wyrywające się z ust naganiaczy okrzyki przerażenia wskazywały, że zbliża się chwila decydująca.
Tygrysy tymczasem rozmieściły się na skraju bambusowych haszczy.
Czekały na sposobność, aby wypaść z nich i rozpierzchnąć się w różne strony.
Wyciągnięte na ziemi, drżały gotowe do skoku, wbijały żółte ślepia w zbliżające się ku nim słonie, śledziły