Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

ruchy siedzących na nich ludzi i pazurami drapały ziemię.
Słoń maharadży oddawna już zwęszył tygrysy. Zdawało mu się nawet, że widzi nawprost siebie dwa zaczajone drapieżniki.
Zwinął więc trąbę do ciosu, nadstawił kły i szedł, niezwykle wysoko podnosząc potworne nogi.
Kornak trzymał nad głową dzidę, i za pomocą jej drzewca kierując słoniem, wpatrywał się w haszcze.
Maharadża z palcem na cynglu broni klęczał w palankinie, przygotowany do strzału.
Słoń chrapnął nagle.
Na lewo od niego rozległ się głuchy, ochrypły ryk. Huk wystrzału rozdarł ciszę, a po nim wszczęły się bezładna strzelanina, zmieszany gwar, krzyki i nawoływania.
To słoń wice-króla wypłoszył tygrysy, do których oddano kilka strzałów.
Przed maharadżą o kilkanaście kro-