Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

ków od jego słonia, podnosiły się nieruchome bambusy, w których panowała cisza.
Stojący na skraju dżungli Amra z wysokości Birary widział całe polowanie.
Spostrzegł wyrywające się z gąszczu tygrysy. Klasnął w dłonie, gdy wice-król celnym strzałem położył jednego z nich. Drugi padł na polanie, przeszyty kulami innych myśliwych; trzeci, rycząc i kulejąc, dopadł krzaków i znikł w nich, ścigany przez strzelców.
Przyglądał się teraz słoniowi maharadży.
Rozumne zwierze coraz wolniej i ostrożniej szło ku tajemniczej gęstwinie. Wiedziało, że tygrysy nie dopuszczą go, że lada chwila wypadną, a wtedy... jedno z dwojga — będzie zmuszony stoczyć z niemi walkę, lub też posłyszy huk wystrzałów, któremi się zakończy to niebezpieczne spotkanie.