zwierza i, wyprostowawszy trąbę, trzymał ją pionowo, naprężywszy wszystkie mięśnie. Tygrys, rzucając się na niego, musiał spotkać tę zagrodę, a w skoku nie mógłby ani pochwycić jej, ani też ominąć.
Nie zwalniając biegu, śledził każdy ruch strasznego przeciwnika, a najmniejszy skurcz jego pręgowanej skóry, lub drganie ogona nie uszło jego uwagi.
Nie wątpił, że tygrys skoczy ku niemu, że oczekuje go krwawa rozprawa, i że od jego zwycięstwa zależeć będzie życie Amry i Nassura, stojącego tak nieruchomo, jakgdyby skamieniał w bezmiernem przerażeniu.
Wreszcie Birara zaczął zwalniać bieg. Jeszcze wyżej podniósłszy uszy i rycząc groźnie, szedł naprzód przygotowany do bitwy.
Zaledwie kilka kroków odzielało go od tygrysa, gdy Amra, ślizgnąwszy się po boku słonia, zeskoczył i stanął tuż przed królewiczem. W ręku małego
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.