mrukiwał i szedł ciężkim truchtem, podnosząc obłoki kurzu.
Ztyłu jechało na mułach dwuch pachołków pałacowych, prowadząc osiodłanego konia i dwa inne, obarczone worami, wypchanemi suto.
Najbardziej jednak budziło podziw coś innego. Oto słoń miał jeden kieł złamany, na drugim zaś widniał szeroki złoty pierścień.
Był to Birara, niosący na sobie swego ulubionego kornaka.
Amra, wyjeżdżając z pałacu, wsiadł na konia, aby nie nużyć starego przyjaciela.
Słoń jednak zaczął tupać, trąbić, chrząkać trwożnie, żądając, aby chłopak wsiadł mu na kark. Wtedy odrazu się uspokoił i raźnym krokiem ruszył w drogę.
Amra robił częste popasy, aby dać wypoczynek starowinie, więc powoli posuwał się naprzód.
Birara już rozumiał, że powracają na Tapti, co cieszyło go niezmiernie.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/261
Ta strona została uwierzytelniona.