Spieszył się, jak mógł, dreptał ochoczo, sapiąc i mrucząc. Droga jednak wspinać się wkrótce zaczęła na zbocza gór.
Birara szedł już wolniej, przystawał co chwila, aby odetchnąć, i dreptał dalej.
Przy każdej próbie kornaka, ażeby zejść z niego i wsiąść na konia, chrząkał gniewnie, z powrotem wsadzał go sobie na grzbiet i szedł dalej, udając, że nie czuje zmęczenia.
Przejście od stolicy do rzeki zabrało im trzy dni.
Ujrzawszy Tapti, Birara jął porykiwać radośnie i kilka razy machnął trąbą, jakgdyby chciał powiedzieć:
— No, teraz jesteśmy już w domu!
Wykąpawszy się i posiliwszy znakomicie, słoń szedł pewniejszym już krokiem.
Przypominał sobie niemal każde drzewo, każdą ścieżkę, odbiegającą od okrytej kurzem drogi i ginącą w dżungli. Cieszył się, poznając dobrze mu
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.