znane miejsca i, zdawało się, że z krokiem każdym powracają mu siły.
Pomachiwał ogonem bez przerwy, wywijał trąbą, a małe oczki świeciły mu się radośnie i figlarnie.
Czuł się w tak wybornym humorze, że schwycił nawet i pociągnął za ogon muła, który ośmielił się wyprzedzić go niebacznie.
Wędrowali tak jeszcze przez dzień cały i zanocowali w małej wiosce, położonej niedaleko Suratu.
Teraz dziwny niepokój jął ogarniać słonia. Chodził, niecierpliwie spoglądając w ciemne niebo, i wzdychał. Nie tknął jedzenia i wody, bo nie chciał zejść z drogi, raz po raz wyciągając trąbę w stronę miasta i węsząc.
Ledwie spostrzegł świt, zaczął trąbić głośno, budząc Amrę i pachołków maharadży.
Tupał natarczywie, śpiesząc się w dalszą drogę.
Ruszyli więc i doszli wreszcie do
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.