ten sam, którego postrzeliłeś nad jarem w dżungli Halirab... Boję się, czy nie poznał ciebie, sahibie...
— Bredzisz, stary Guarra! — zaśmiał się biały człowiek. — Strzelałem do dzikiego słonia, a ten jest oswojony... Co ci przyszło do głowy?
Stary „panikis“ westchnął i już usta otworzył, aby odpowiedzieć, gdy nagle zaszedł nieoczekiwany wypadek.
Słoń, z groźnym, basowym rykiem runął na wóz, przewrócił go piersią i porwał Hindusa. Już podniósł go nad głową, aby uderzyć z rozmachem o pomost, gdy rozległ się głos Amry:
— Birara, zostaw w spokoju tego człowieka!
Olbrzymie zwierzę wahało się przez chwilę.
Wspomnienia bolesne i ciężkie miotały się w jego głowie, a w sercu rozgorzała paląca żądza zemsty.
Poznał „panikisa“, bo przecież trzymał go już raz w uścisku swej trąby, obwąchiwał leżącego na ziemi wroga,
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/269
Ta strona została uwierzytelniona.